sobota, 5 stycznia 2019

Trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie. Sobota - dzień bez rozmów

Co jest pierdoleniem tak naprawdę, normalnie rozmawiam z ludźmi w soboty, ale dzisiaj zarządziłam dzień bez rozmów, bo już nie daję rady powoli. Ile można tak kłamać ludziom w żywe oczy? Nie lubię kłamać, ale to nie moja wina, że nikt nie jest w stanie zdzierżyć prawdy. ,,Co u ciebie?" to taki standard, większość moich znajomych używa tego pytania do komunikacji ze mną, a jednocześnie ma odpowiedź w dupie głębiej niż okrężnicę wstępującą. Czy to moja wina, że chciałabym choć raz, żeby za tym miałkim, towarzyskim gównopytaniem stała prawdziwa troska? Pewnie tak, to jakiś rodzaj upośledzenia społecznego zapewne, nie umieć przyjąć do wiadomość, że niektóre zwroty służą jedynie towarzyskiej kurtuazji i kropka.
,,Co u ciebie?" ,,A spoko, dziś wymyśliłam całkiem przekonywującą historię o tym, jak poślizgnęłam się na schodach, żeby wytłumaczyć wszystkim wielki siniak na ręce, który sobie zrobię wieczorem uderzając przedramieniem o kant szafy, jak najmocniej, żeby jak najbardziej mnie bolało. Dzięki, że pytasz, to miło z twojej strony."
Heh, gdybym choć raz była szczera przy takim pytaniu, tego samego dnia skończyłabym u czubków. I może dobrze, może tam moje miejsce. Moja mama z pewnością chętnie by mnie tam widziała.
Lama zapytał mnie dzisiaj, czy planuję się zabić. To ten rodzaj pytania, na które nie powinno się odpowiadać kłamstwem, ale nie mam serca na taką zabijającą go szczerość i to sprawia, że czuję się tylko gorzej. Jak mogłabym powiedzieć prawdę? Komuś z głęboką depresją, nerwicą lękową, kto pozostaje na lekach uspokajających, kto ma napady lęku, kto dopiero co zaczyna wychodzić z uzależnienia od narkotyków. Jego stan psychiczny jest tak kruchy, że czasami nie mam nawet pojęcia, co wywołało jakiś nagły atak paniki czy sama nie wiem czego. Wprost mi powiedział, że myśli o tym, żeby się zajebać, użył dokładnie tego sformułowania. Przynajmniej stać go było na szczerość, zazdroszczę. I dzisiaj on pyta mnie, czy planuję się zabić. Przez chwilę mój palec zawisł nad literą ,,t" żeby zacząć pisać, że owszem, ale jak zwykle, skończyło się na jakimś ,,nie mogę tego zrobić". To prawda, ale nie do końca odpowiedź na zadane mi pytanie. Takie właśnie wymijające odpowiedzi mi pasują. Wmawiam sobie, że jeśli nie okłamuję go do końca, to nie jestem do końca zła.
Sto tysięcy lat temu nie mieliśmy dzisiejszych trosk, jak Arwena i Aragorn, przechadzaliśmy się w blasku księżyca. On mnie nosił na baranach, a ja się śmiałam tak, że aż mnie brzuch bolał czasami. Głaskaliśmy się po policzkach i całowaliśmy w czoło. Czułam, że nie ma takiej rzeczy, której nie mogłabym mu powierzyć. I że, kurczę, jestem bezpieczna po prostu, że on mnie nie odrzuci, nie przestanie kochać, choćby nie wiem co. 
Tęsknię czasem za tym. Jejku, gdyby teraz wiedział, to sama nie wiem co by było. Może tylko trzasnąłby za sobą drzwiami i koniec historii. Tak by było lepiej, wtedy mógłby wyzdrowieć w spokoju. Ale chyba ciągle za dużo egoizmu w mojej miłości, żeby pozwolić mu odejść od siebie i znaleźć równowagę. Zamiast tego kłamię, że wszystko ok, żeby mu się zdawało, że może w spokoju zdrowieć także ze mną. Sama się do siebie uśmiecham, jak bardzo to jest żałosne.
Nie pamiętam, jak to jest być zdrową. Dziwne uczucie. Wszystko, co wyraźnie pamiętam jest już związane z tym moim bagnem, mniej lub bardziej brzydkie wspomnienia, co tu dużo mówić, jeszcze komuś obrzydziłabym obiad. Dość, że ja wiem, jak to jest czuć obrzydzenie do siebie i co się w wyniku takich uczuć dzieje. 

Trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie. Odmówiłam koronkę do miłosierdzia bożego, ale obawiam się, że to za mało. Jezu, nie pozwól mi umrzeć.

Jestem zdeterminowana dotrwać do następnego wpisu żywa, aczkolwiek niekoniecznie nieuszkodzona na ciele i umyśle. Albo rybki, albo akwarium, jak to mówią.

Jezu, nie pozwól mi umrzeć. Mimo wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz