wtorek, 29 stycznia 2019

Trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie. Kwestia taktu, aniołku.

Nie jestem świadoma tego, jak czas płynie. Ile dni właściwie mija? Mam jutro egzamin z biofizyki, na który nic nie umiem, ale co z tego. Chciałabym umrzeć po tej sesji, więc teoretycznie razem z poprawkami to będzie jakieś dwa tygodnie dłużej. Yay, teoretycznie lepiej, czyż nie?
Czuję pewną zmianę fluidów w powietrzu, odkąd moi bliscy wiedzą, co się ze mną stanie. Pewne nuty tego ,,aromatu" wyczuwałam już wcześniej, ale teraz nabrał niespodziewanej wyrazistości. Wiecie o czym mówię? To takt.
Należę do specyficznej kategorii ludzi, takich co to rodzą się jako zjebane egoistyczne chujki i całe życie zastanawiają się, na ile to determinuje ich los. Takt nakazuje tym, którzy są dobrzy nie informować mnie o tym tak wprost, są jednak na szczęście tacy, którzy mimo tego nie boją się mówić mi prawdy. Na szczęście, moja mama była jedną z takich osób i w gruncie rzeczy jestem jej za to bardzo wdzięczna. Dzięki niej wcześnie zrozumiałam kim jestem i jak powinnam funkcjonować w tym świecie. To proste, jak matematyka - żeby wyzerować minus trzeba dodać plus, żeby złagodzić to, że potrafisz tylko ranić ludzi, musisz być tak dobry jak tylko się da. Koniec końców nikt nigdy nie powie o tobie ,,naprawdę dobry człowiek", bo dalej jesteś gównem, ale przynajmniej wychodzisz na zero, nie szkodzisz społeczeństwu tym, że żyjesz.
I tak sobie żyłam dwadzieścia lat, wychodząc ze skóry żeby pomagać innym odkąd zrozumiałam, że tak trzeba. I ludzie chętnie przychodzili, bo zawsze można było być wysłuchanym, nawet w środku nocy czy otrzymać pomoc, trochę miłości, jeśli można tak nazwać to, co z siebie mogę wykrzesać. Ale taki styl bycia ma wadę - nie możesz się zmęczyć, bo nikt ci nie uwierzy, że jesteś zmęczony. Nie możesz sobie podciąć żył ani nikomu się pożalić - każdy zareaguje tylko śmiechem. ,,No proszę cię dziewczyno, jesteś najlepszą osobą jaką znam, zawsze taka pomocna, radosna, gdyby nie ty już dawno bym się załamał, załamała". Juhu, ale ja nie mogę się załamać, to byłby koniec, matematyka mnie zmiażdży w dniu w którym poproszę o pomoc. Sądzę, że to nie kwestia niewiary w to, że z kimś ,,tak wspaniałym" może być coś nie tak, tylko po prostu znów kwestia taktu ze strony tych wszystkich osób. Oni mi kurtuazyjnie po prostu przypominają, że mój rachunek wciąż jest na minusie, że jeśli przestanę być dla wszystkich to przestanę mieć prawo żyć. I mają rację, wiem. I to nie koi rozpaczy, jedynie ją pogłębia.
Mój ukochany mówi do mnie czasem ,,mój aniołku". Już dobrze, śpij mój aniołku, dziękuję mój aniołku. To bardzo miłe słowo, kiedy mam świadomość, że jestem toną szamba, mimo wszystko w jakiś sposób to leczy moje serce, że on mnie uważa za swojego aniołka, nawet jeśli to znów jedynie takt i nic więcej z jego strony. Chciałabym sprawić, żeby do końca świata starczyło mi sił by pracować na to miano. Ale nie mam już woli walczyć z matematyką, dotarłam do mojego końca zbioru. I czas przyznać prawdę, a skończyć z gładkimi słówkami.
W moim towarzystwie kurtuazyjnie nie mówi się o narkotykach, depresji, przemocy domowej, alkoholizmie, autoagresji, puszczaniu się. Ludzie taktownie ściszają głos, żeby mówić o tym, jak dobrze się bawią, żebym nie słyszała, bo tak naprawdę bardziej niż schizowe rzeczy do wariactwa doprowadza mnie normalność, to, że ktoś może się śmiać i tańczyć, mieć dzieci, kochać, nie krzywdzić się i żyć bez strachu o jutro, a ja nie jestem do tego zdolna. W dobrym tonie zauważyłam jest mi mówić rzeczy typu ,,jestem dla ciebie, zawsze możesz na mnie liczyć" ,,powiedz co mogę dla ciebie zrobić?". Nie ma znaczenia co, mogą przyjeżdżać, karmić mnie, brać ze mną śluby. Jestem jak człowiek w śpiączce, ludzie się zbierają wokół mnie, by mnie podtrzymać przy życiu swoimi ,,jestem" i ,,co zechcesz". Może w ten sposób się czują lepiej, może uważają, że są mi to winni, bo się kamuflowałam ze swoim gównem przed nimi jako aniołek, może to znów tylko dobre maniery.

Nie wiem. Wiem tylko, że bycie ciężarem dla kogokolwiek jest ponad siły kogoś, kto nie widzi w sobie dobra. I że nie chcę tego losu dla siebie po prostu.

Trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie. I owszem do waszej wiadomości zbawcy świata, że płaczę kurwa każdego dnia, mimo iż tak usilnie szeptacie i staracie się mnie chronić przed jakimkolwiek urazem. W głowie wam się prawdopodobnie nie mieści, że ja sama jestem tym urazem i nie możecie mnie przed niczym ochronić. I owszem, pragnę umrzeć i to bardzo, każdego dnia o tym marzę. Mija 47 sekund zanim czerwone światło zmieni się w zielone pod moim blokiem na pasach i jeśli pewnego dnia w czterdziestej ósmej sekundzie nadjedzie rozpędzony samochód to po prostu wskoczę pod jego koła. I to już postanowione, wasze starania mnie od tego nie odwiodą.

Trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie. Jezu, zabierz tych wszystkich ludzi ode mnie. Wystarczy, że ja cierpię, to wszystko przecież przeze mnie. Zlituj się nad nimi i zabierz ich, proszę cię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz